W Cieniu Mokele-Mbembe
Rozdział I: Przygotowania do Wyprawy
Spotkanie w Brazzaville, maj 1936 rok
Słoneczne promienie zalewały ulice Brazzaville, stolicy Konga, oświetlając tętniące życiem miasto. Wysokie palmy kołysały się delikatnie na wietrze, a na głównym placu sprzedawcy zachwalali swoje towary, tworząc barwny i głośny gwar. Ulice wypełniał zapach egzotycznych przypraw i dźwięki afrykańskiej muzyki, która nadawała rytm codziennemu życiu mieszkańców.
W kawiarni przy ulicy Avenue des Trois Martyrs, w cieniu parasoli, siedziała Emily Carter, pochylona nad mapami i notatkami, zanurzona w myślach. Cienie przelatywały po jej twarzy, a kubek z parującą kawą stał obok. Kawiarnia była miejscem spotkań zarówno miejscowych, jak i przyjezdnych, którzy szukali schronienia przed upałem i chwili spokoju.
Lokalne dzieci biegały wokół, a starsi mężczyźni siedzieli przy stolikach, grając w domino i dyskutując o bieżących wydarzeniach. Powietrze było ciężkie od wilgoci, a woń kwitnących bugenwilli mieszała się z zapachem pieczonych na ulicy przekąsek.
John Wilson wszedł do kawiarni z pewnością człowieka, który zna swoje miejsce w świecie. Wysoki, muskularny, z ostrymi rysami twarzy i bystrym spojrzeniem, przyciągał uwagę. Jego przeszłość jako żołnierza i przewodnika w afrykańskiej dżungli uczyniła go twardym i nieugiętym. Emily uniosła wzrok, gdy usłyszała jego kroki. Był ubrany w lekki, beżowy garnitur, który kontrastował z jego opaloną skórą.
„Emily Carter, prawda?” – zapytał, jego głos był głęboki i pełen szacunku.
„John Wilson. Miło cię poznać,” odpowiedziała, podając mu rękę. „Cieszę się, że zgodziłeś się ze mną spotkać.”
John usiadł naprzeciwko niej, spoglądając na rozłożone przed nią mapy. „Słyszałem, że planujesz coś wielkiego. Mokele-Mbembe, tak?”
Emily skinęła głową, jej oczy błyszczały pasją. „Tak. Od lat marzę o tej wyprawie. Wierzę, że możemy znaleźć dowody na istnienie tego stworzenia. Potrzebuję jednak twojej pomocy. Znajomość dżungli, twoje doświadczenie… to może przesądzić o naszym sukcesie.”
John spojrzał na nią uważnie. „To nie będzie łatwa wyprawa. Dżungla jest nieprzewidywalna, niebezpieczna. Ale widzę, że masz determinację. Co masz na myśli, mówiąc 'my’?”
Emily uśmiechnęła się lekko. „Kompletujemy zespół. Potrzebujemy przewodnika, kogoś, kto zna te tereny jak własną kieszeń. Jest jeszcze Kim, młoda członkini plemienia Baaka. Twierdzi, że widziała Mokele-Mbembe na własne oczy.”
John zmarszczył brwi, ale w jego oczach pojawiło się zainteresowanie. „Kim? Słyszałem o niej. Jeśli naprawdę widziała to stworzenie, może być dla nas nieocenionym źródłem informacji. Zgadzam się. Zrobię to.”
Emily wyciągnęła rękę, a John uścisnął ją mocno. „Witaj na pokładzie,” powiedziała z uśmiechem.
Wokół nich kawiarnia tętniła życiem. Przechodzący ludzie, śmiechy, rozmowy – wszystko to tworzyło tło dla początku ich wspólnej przygody. Emily i John wiedzieli, że przed nimi stoją ogromne wyzwania, ale byli gotowi stawić im czoła. Kawiarnia przy Avenue des Trois Martyrs była świadkiem początku ich wielkiej wyprawy, która miała zmienić ich życie na zawsze…
Planowanie Wyprawy
Następne dni były pełne gorączkowych przygotowań. Emily i John pracowali bez wytchnienia, kompletując zespół i zaopatrując się w sprzęt. Kawiarnia przy Avenue des Trois Martyrs stała się ich tymczasową kwaterą główną, gdzie, otoczeni mapami i dokumentami, omawiali szczegóły ekspedycji.
Emily była w swoim żywiole, jej pasja i wiedza naukowa były bezcenne. Sporządzała listy niezbędnych zapasów, planowała trasy i badała każdy dostępny raport o Mokele-Mbembe. John, z jego wojskowym doświadczeniem i znajomością afrykańskiej dżungli, zajmował się logistyką i bezpieczeństwem wyprawy. Byli idealnym duetem, każdy uzupełniał umiejętności drugiego.
W magazynach na przedmieściach Brazzaville zdobywali niezbędne zapasy – żywność, leki, namioty, narzędzia. Wielkie skrzynie pełne sprzętu były starannie oznaczane i pakowane, a każdy element był dokładnie sprawdzany. Na rynku kupowali lokalne produkty, które miały im pomóc w dżungli, a także specjalistyczne narzędzia, które mogły okazać się nieocenione w nieprzewidzianych sytuacjach.
Kim dołączyła do nich w małej wiosce na obrzeżach dżungli. Była młoda, ale jej pewność siebie i znajomość terenu imponowały. Jej opowieść o spotkaniu z Mokele-Mbembe była pełna detali, które sprawiały, że nawet najbardziej sceptyczni zaczynali wierzyć. Opisała, jak widziała ogromną sylwetkę stworzenia, przemykającą wzdłuż brzegu rzeki, i ślady, które pozostawiło, były większe niż jakiekolwiek znanego jej zwierzęcia.
Kim stała się cennym członkiem zespołu, jej wiedza o lokalnej florze i faunie była nieoceniona. Emily i John spędzali z nią długie godziny na planowaniu trasy. Każdy krok był analizowany, każda przeszkoda rozważana. Kim opisywała miejsca, które były szczególnie niebezpieczne, i te, które mogły być użyteczne jako obozowiska.
Zdobyli niezbędne zezwolenia od lokalnych władz, co nie było łatwe, ale dzięki wpływom Johna i determinacji Emily, udało się to załatwić. John miał szerokie kontakty w regionie, a jego reputacja solidnego i uczciwego człowieka ułatwiała negocjacje. Emily natomiast potrafiła przekonać nawet najbardziej opornych urzędników swoją pasją i rzeczowymi argumentami.
W końcu nadszedł dzień, w którym byli gotowi. Ich ekwipunek był spakowany, a zespół w pełni przygotowany na czekające ich wyzwania. Tak przynajmniej im się wówczas wydawało. Emily spojrzała na swoich towarzyszy, czując mieszaninę ekscytacji i niepokoju.
„To będzie trudne,” powiedziała, „ale wierzę, że jesteśmy gotowi. Znajdziemy Mokele-Mbembe!”
John skinął głową, jego twarz była pełna determinacji. „Zrobimy to,” powiedział stanowczo. „Razem.”
Kim uśmiechnęła się lekko, jej oczy pełne były nadziei. „Ruszajmy zatem,” powiedziała cicho. „Dżungla czeka.”
Zespół ruszył ku przygodzie, pełen nadziei i gotowości na wszystko, co miała im przynieść dżungla. Każdy z nich wiedział, że czeka ich niełatwa droga, pełna nieznanych niebezpieczeństw i niespodzianek, ale byli zdeterminowani, by odkryć tajemnice, które kryła przed nimi Afryka.
Rozdział II: Wkroczenie do Dżungli
Podróż przez rzekę Kongo
Dzień, w którym zespół wyruszył na swoją wyprawę, był wyjątkowo gorący. Słońce paliło bezlitośnie, a powietrze było ciężkie od wilgoci, czuli oddech dżungli na swoich szyjach. Emily, John i Kim, razem z kilkoma miejscowymi przewodnikami, załadowali swoje zapasy na drewniane łodzie i wyruszyli w górę rzeki Kongo. Woda była ciemna i pełna tajemnic, a gęste zarośla na brzegach kryły niezliczone niebezpieczeństwa.
Podróż przez rzekę była jednocześnie fascynująca i przerażająca. Dżungla wokół nich tętniła życiem. Jaskrawozielone liście tworzyły niemal nieprzenikniony baldachim, przez który tylko czasem przebijały się promienie słońca, rzucając złote plamy światła na powierzchnię wody. Nad ich głowami przelatywały różnobarwne ptaki, a ich krzyki i śpiewy tworzyły egzotyczną symfonię.
Wysokie drzewa o szerokich koronach rzucały cień na rzekę, tworząc malownicze, lecz niepokojące widoki. Woda pod łodziami była mętna i pełna ukrytych zagrożeń. Emily czuła dreszcz ekscytacji, ale i niepokoju. Każdy zakręt rzeki mógł przynieść nowe, nieznane wyzwanie.
Niedługo po rozpoczęciu podróży, John, stojąc na dziobie łodzi, zauważył coś, co poruszało się w wodzie. „Uważajcie!” krzyknął, wskazując na dużego krokodyla nilowego (Crocodylus niloticus), który sunął po powierzchni wody. Zwierzę zniknęło pod powierzchnią, zanim zdążyli zareagować, ale jego obecność przypominała o niebezpieczeństwach czających się pod wodą.
W miarę jak słońce wędrowało po niebie, a upał stawał się coraz bardziej dokuczliwy, zespół musiał zmagać się z coraz trudniejszymi warunkami. Pot lał się z czoła, a chmary owadów krążyły wokół nich, próbując znaleźć choćby najmniejszy skrawek odsłoniętej skóry. Nawet doświadczeni przewodnicy mieli trudności z utrzymaniem koncentracji w takim upale.
Kilka godzin później, gdy słońce zaczynało chylić się ku zachodowi, natknęli się na stado hipopotamów (Hippopotamus amphibius), które wyszły z wody, by paść się na brzegu. Te ogromne stworzenia, wyglądające na ospałe i powolne, były jednak wyjątkowo niebezpieczne, gdy poczuły się zagrożone. John i Kim ostrzegli resztę zespołu, aby zachowali bezpieczną odległość. Hipopotamy, z ich masywnymi ciałami i potężnymi szczękami, mogły jednym ruchem przewrócić łódź.
Mimo wszelkich trudności, zespół posuwał się naprzód, starając się zachować czujność.
Kiedy dzień powoli przechodził w noc, zespół znalazł dogodne miejsce na obozowisko. Rozbili namioty na skraju dżungli, przy brzegu rzeki. Nocne odgłosy dżungli były równie fascynujące, co niepokojące – od krzyków małp, przez trzaski gałęzi, aż po szelest liści poruszanych przez nieznane stworzenia.
Emily siedziała przy ognisku, spoglądając na swoje notatki. Była zmęczona, ale jej oczy błyszczały determinacją. „To nie będzie łatwa podróż,” powiedziała, spoglądając na spokojne, aczkolwiek pełne niebezpieczeństw wody rzeki Kongo… John, siedzący obok niej, skinął głową. „Ale jesteśmy gotowi. Znajdziemy Mokele-Mbembe,” powiedział stanowczo, jego głos był pełen pewności siebie.
Pierwsze Ślady
Po kilku dniach podróży, gdy słońce zaczynało powoli chylić się ku zachodowi, zespół zatrzymał się na brzegu rzeki. Powietrze było ciężkie od wilgoci, a cienie drzew zaczynały się wydłużać, tworząc ponurą, niemal złowrogą atmosferę. Emily, John, Kim i reszta zespołu czuli napięcie w powietrzu, jakby sama dżungla wstrzymała oddech, przygotowując się na ujawnienie swoich tajemnic.
Ślady pierwszej obecności Mokele-Mbembe zaczynały się ukazywać. Pierwszym, co zwróciło ich uwagę, były drzewa złamane na pół, jakby ktoś gigantyczną ręką przebił się przez las. Kora była zdarta, a na ziemi leżały ogromne odłamki drewna, przypominające o sile, która je zniszczyła. Emily z zaciekawieniem analizowała ślady, notując wszystkie obserwacje w swoim notesie. Każda linia na papierze była kolejnym kawałkiem układanki, prowadzącym do rozwiązania zagadki.
John przeszukiwał brzeg rzeki, swoim wytrenowanym okiem szukając jakichkolwiek śladów, które mogłyby prowadzić do odkrycia prawdy. Jego uwagę przyciągnęły wielkie ślady stóp w mule na brzegu. Były one niewiarygodnie duże, znacznie większe niż mogło pozostawić jakiekolwiek znane mu zwierzę. Każdy odcisk był wyraźny, jakby stworzenie niedawno przeszło tędy, pozostawiając za sobą ślady swojej potężnej obecności.
Kim, spoglądając na zielone gęstwiny, wyczuwała obecność czegoś większego, czegoś, co przemieszczało się po dżungli z niebywałą siłą. Jej serce biło szybciej, a dłonie lekko drżały, gdy wskazała w stronę krzaków. „Tam,” szepnęła, jej głos drżał z emocji. „Coś tam jest.”
Cały zespół zamilkł, nasłuchując. Przez chwilę jedynym dźwiękiem był szelest liści poruszanych przez wiatr i cichy szum rzeki. Nagle, gdzieś w oddali, usłyszeli niski, głęboki pomruk, przypominający ryk odległego zwierzęcia. Ten dźwięk niósł ze sobą coś pierwotnego, coś, co sprawiło, że włosy na karkach stanęły im dęba.
To było pierwsze potwierdzenie, że Mokele-Mbembe nie jest jedynie legendą, ale rzeczywistością, która może być odkryta. Ich serca biły mocniej z ekscytacji, ale i z niepokoju. Ciemność nadchodziła szybko, a dżungla zaczynała budzić się do nocnego życia. Emily spojrzała na swoich towarzyszy, jej oczy błyszczały determinacją i adrenaliną.
„Musimy być ostrożni,” powiedziała cicho, jej głos był pełen napięcia. „To, co tutaj jest, jest prawdziwe. I jest blisko.”
John skinął głową, jego twarz była poważna. „Zorganizujmy obozowisko i ustawmy straże. Nie możemy pozwolić, żeby coś nas zaskoczyło.”
Kim, choć młoda, wykazywała niesamowitą odwagę. „Znajdziemy je,” powiedziała pewnie, jej głos pełen był nadziei i determinacji. „Mokele-Mbembe istnieje. A my jesteśmy blisko.”
Zespół stawiał pierwsze kroki w kierunku poznania tajemnicy skrywanej przez dżunglę, gotowi stawić czoła każdemu wyzwaniu, jakie napotkają na swej drodze. Noc zbliżała się szybko, a wraz z nią narastało napięcie. Czuło się, że wielkie odkrycie jest tuż za rogiem, a każdy krok mógł przynieść nowe, niesamowite znaleziska. Dżungla otwierała przed nimi swoje sekrety, a oni byli gotowi, by je odkryć, nawet jeśli oznaczało to zmierzenie się z największymi, pierwotnymi lękami.
Ciąg dalszy na stronie trzeciej.
Aby do niej przejść, kliknij poniżej numer 3.
Takie opowiadania to ja lubię!
Gdyby Kongo nie było tak niebezpieczne, to historia Mokele-Mbembe mogłaby mieć duży potencjał turystyczny dla regionu. Zainteresowanie tą istotą mogłoby przyciągnąć turystów pragnących poznać lokalną legendę i odkryć piękno dorzecza Konga. Podobnie zresztą jak legenda Tarzana.
Jeśli musicie pisać Wielkimi literami, że aby przejść na kolejną stronę opowiadania trzeba kliknąć kolejny numer pod spodem, to czarna rozpacz ogarnia, kiedy człowiek uzmysłowi się jaki poziom reprezentuje skrolujące pokolenie. Kiedyś mawiało się, że szkoda atramentu albo pióra…