Na ratunek słoniom
Czasem tak mam, że sobie siedzę. Siedzę, nic nie robię tylko sobie rozmyślam. Po czasie jednak z prawdziwą ulgą dociera do mnie, że to moje nic nierobienie wcale nie musi być i co najważniejsze nie jest takie znowu zupełnie bezproduktywne. Tym razem wymyśliłam sobie, że my ludzie właściwie od zawsze mamy prawdziwego fisia na punkcie słoni.
Wykorzystywanie słoni
Tropimy, więzimy, dręczymy, katujemy, mordujemy – krótko mówiąc unicestwiamy te przepiękne stworzenia na wszystkie możliwe znane nam sposoby od kiedy tylko pamiętam – żeby nie powiedzieć, od kiedy pojawiliśmy się na tym padole. A właściwie, dlaczego nie? Znajdę w sobie odwagę – powiem teraz i to dużymi literami! MY, LUDZIE GNĘBIMY SŁONIE OD, KIEDY TYLKO POJAWILIŚMY SIĘ NA TEJ ZIEMI! Okropna i ciężka to prawda! Dobrze, że mam ją już za sobą!
Na pomoc słoniom
No, ale nie! Nie i jeszcze raz nie! Tak się składa, że mroczna strona opowieści zawsze mnie troszkę wewnętrznie sponiewiera i dlatego zdecydowałam, by tym razem było nieco inaczej – dla równowagi przekornie postaram się opowiedzieć o tym, co niebywale szlachetne. Opowiem o tym, co olbrzymie ma serce. Podzielę się tym, co widziałam w Tajlandii i choć nazwałam to tylko hotelem dla słonia, dla mnie jest to prawdziwe sanktuarium!
Jako zadeklarowani nudziarze zwyczajowo pojechaliśmy tam, gdzie niewiele się dzieje. Hua Hin, mała nadmorska miejscówka to zdecydowanie punkt na wypad dla tych wszystkich, co imprezują inaczej. Byliśmy w siódmym niebie – nic się nie działo! Nic tylko laba!
Jednak po kilku dniach okazało się, że tak bardzo na początku pożądany przez nas spokój stał się z czasem wręcz nieznośny i bardzo uciążliwy. W związku z tym, w myśl wyznawanej w naszej rodzinie zasady, że kulturalny człowiek nigdy się nie nudzi postanowiliśmy zorganizować coś specjalnego dla ogólnej uciechy. Sednem sprawy była natura oczywiście – jej oblicze i kontynuacja nauki uwrażliwiającej naszego syna na różne otaczające nas problemy.
Hutsadin Elephant Foundation
Chwilę szukałam i znalazłam prawdziwą perłę w odmęcie tego „krzywego” świata, gdzie relacje ludzi i zwierząt są często bardzo wątpliwe. Znalazłam miejsce, gdzie człowiek w końcu może pochwalić się swoim człowieczeństwem. Naprawia to, co wcześniej zepsuł walcząc z tym, co niegodziwe, niesprawiedliwe i nie powinno było się zdarzyć. Szukałam, znalazłam i jestem dumna, że odwiedziłam leżące nieopodal naszego domu „Hutsadin Elephant Foundation”.
Pracują tam bowiem ludzie z ogromnym poświęceniem. Wszystko to dla słoni mocno skrzywdzonych przez bestialstwo przedstawicieli naszego gatunku.
Okaleczone słonie
Znajdują się tam słonie okaleczone w cyrku, słonie z ubytkami, po niewyobrażalnie ciężkiej pracy, nachalnie narzuconej przez ludzi. Zmordowane bzdurnymi paradami organizowanymi z okazji przeróżnych festynów.
Stare, schorowane, niewydolne, niechciane a mimo tego wciąż jednak żyjące piękne stworzenia. Niejedna łza wzruszenia kręci się w oku na samą myśl, iż
w końcu znalazł się nie pseudoczłowiek, który się nad nimi zlitował i dostrzegł ich prawdziwą wartość.
Codziennie w fundacji „Hutsadin” cała grupa pracowników również i tych w wolontariacie swojej ciężkiej, fizycznej pracy oddaje swe serce by zapewnić słoniom egzystencję na miarę ich potrzeb. Podejmują próbę by oddać choć namiastkę tego, co zostało im w życiu odebrane.
Hotel dla słoni
W hotelu dla tych urzekających gigantów jest bowiem prawdziwe all inclusive – codzienna obowiązkowa higiena, osobna wygodna kwatera, regularny nadzór lekarzy. Jest wprowadzona zbilansowana dieta, która dostosowana do wymagań każdego z podopiecznych łagodzi problemy przebytych lub trwających chorób z jakimi się aktualnie zmagają.
Co najważniejsze jest również poczucie dawno utraconej wolności. Ogromna i bardzo przyjemna przestrzeń przeznaczona na codzienny spacer to zaledwie namiastka tego, co przecież bezpowrotne. Jednak odniosłam wrażenie, że właśnie ona daje mnóstwo radości nawet najstarszym osobnikom.
Przyjemne z pożytecznym
Hotel fenomenalnie łączy przyjemne z pożytecznym. Ubocznym, choć równie ważnym skutkiem naszej wizyty była edukacja młodego pokolenia. Długi spacer ze słoniem, jego wielokrotne karmienie, fachowe mycie i wreszcie zwykłe, ale tak przecież każdemu potrzebne przytulanie to coś, czego moje dziecko nigdy nie zapomni.
Obserwowałam syna – jego ciekawość i smutek z zasłyszanych tam historii, jego dumę z wykonanej samodzielnie ciężkiej pracy i w końcu radość z niebywałej bliskości z tymi wysublimowanymi zwierzętami, które niestety nie są dla nas dostępne na wyciągnięcie ręki.
Konkluzja
Spędziliśmy tam cały dzień i niestraszny nam był niemiłosiernie wbijający nas w ziemię zabójczy upał tylko zasłyszane opowieści naszego przewodnika, bo każdy ze słoni to inna jakże przejmująca historia. Niby się już skończyła dla każdego z nich z osobna, lecz zbiorowo niestety wciąż trwa. Tak, mamy fisia na punkcie słoni, więc walka się nigdy nie skończy. Szaleniec kłusownik wciąż pazernie wyciąga swą łapę. Chłop tajski, choć już nie potrzebuje to zawsze chętnie zagłodzi i łatwo nie odda a tamtejsze przepisy skorumpowane niczym ludzie, niejedno złe mają imię.
Trzymając się jednak kurczowo optymistycznej konwencji tego osobistego przyrodniczego wywodu z prawdziwą radością pochwalę się wszystkim – mam swoją własną cegiełkę w rosnącym murze pomocy dla tajskich słoni po przejściach.
Bilet wstępu, choć nie tani jest również biletem nadziei. Jest przepustką na kolejny udany dzień dla ocalałej, jakże pokaźnej słoniowej gromady. Naprawdę od dawna już nie pamiętałam, kiedy tak uduchowiona czułam się z powodu wydanych pieniędzy. Wiem też, że nigdy nie zapomnę tego miejsca – tam poczułam prawdziwą dumę, że mogę być i jestem człowiekiem.
Hotel dla słonia w niepozornym Hua Hin to rzadkość i każdy powinien go odwiedzić. Możliwe, że odnajdzie tam to, co zgubił po drodze – spokój, nadzieję, dobro, siłę, zrozumienie i szacunek do wszelkiego istnienia. Zupełnie tak, jak na pobyt w prawdziwym sanktuarium przystało.
Hotel dla słonia??? naprawdę