26 lipca 1945 rok. Do brzegów wyspy Tinian dotarł ciężki krążownik liniowy USS Indianapolis. Jego misja zakończyła się sukcesem. Dostarczył on tajemniczą przesyłkę, której zawartość była ściśle tajna. Jak się później okazało, były to elementy bomby atomowej Little boy, który już za kilka dni obróci Hiroszimę w pył. Kolejnym zadaniem jakie dostał admirał McVay, był rejs na wyspę Leyte w archipelagu Filipin. Prośba o dodatkową eskortę została odrzucona, gdyż jak orzekło dowództwo wody Morza Filipińskiego są bezpieczne. Nie była to jednak prawda. Na okręt McVaya czyhał już japoński okręt podwodny I58. Około północy z 29 na 30 lipca, odpalił on sześć torped z których dwie trafiły celu. USS Indianapolis zatonął po zaledwie 12 minutach. Dla 900 marynarzy którzy znaleźli się w wodzie był to dopiero początek koszmaru.
Witajcie w drugiej odsłonie cyklu „Ludojady”. Dzisiejszy temat poświęcimy rekinom. Szacuje się że rocznie na wskutek ataków tych morskich zwierząt ginie od 5 do 15 osób. Historia zna jednak przypadki w których liczba ofiar była znacznie większa…
Atak drapieżników i walka o przetrwanie
Wielu rozbitków było przekonanych że lada moment zjawi się pomoc. Tuż przed zatonięciem statku, radiotelegrafista zdążył nadać sygnał SOS oraz podać pozycję. Pomimo że sygnał został odebrany na Filipinach został on zignorowany… Armia USA na zdobytej wyspie Leyte przygotowywała się do kolejnych etapów inwazji na Wyspy Japońskie. Nikt nie zdawał sobie sprawy z gehenny jaka miała czekać rozbitków.
Do rana morze pochłania około setki ofiar – rannych, zmęczonych, wychłodzonych czy konających z pragnienia. Z każdą godziną zaczyna doskwierać palące słońce oraz ropa pokrywająca powierzchnię wody, podrażniająca wzrok i wywołująca wymioty. Wszystkie te uciążliwości zaczynają jednak blednąć wraz z przybyciem nieproszonych gości…
Pierwsze rekiny pojawiają się kilka godzin po wschodzie słońca. Ich uwaga skupia się najpierw na dryfujących zwłokach. Martwi zaczynają znikać jeden po drugim. Odgłosy żerujących drapieżników nie pozostają niezauważone. Wkrótce zaczyna pojawiać się coraz więcej trójkątnych płetw. Przypływają pojedyncze sztuki, następnie dziesiątki a w kolejnych dniach setki nowych, zwabionych zapachem krwi oraz odgłosami ucztujących pobratymców. Wraz z coraz większą liczbą rekinów „zapasy martwych” zaczynają się kończyć. Ryby za cel obierają sobie walczących o przeżycie marynarzy.
Dryfujący rozbitkowie zaczęli łączyć się w grupy. By odpędzić pływające wokół rekiny krzyczano, uderzano czy kopano o powierzchnię wody. Na próżno… Co jakiś czas ktoś był wciągany pod powierzchnię, rozszarpywany na strzępy, a jedyne co po nim zostawało to wypływająca z powrotem kamizelka ratunkowa. Mijają kolejne godziny a upiorna uczta trwa…
Sparaliżowani strachem ludzie desperacko walczą o przeżycie. Znika żołnierska solidarność. Ranni wypychani są jak najdalej od dryfujących grup, by choć na chwilę odciągnąć uwagę drapieżników od reszty. Na nielicznych tratwach dochodzi do walk o miejsce. Niektórzy ze strachu czy picia wody morskiej dostają halucynacji. Każdy słaby czy ranny, szybko staje się pokarmem dla wygłodniałych bestii.
Mijają kolejne dni, a liczba ludzi zaczyna kurczyć się w zastraszającym tempie. 2 sierpnia rozbitkowie zostają dostrzeżeni przez załogę bombowca odbywającego loty patrolowe. Wkrótce na pomoc wezwany zostaje niewielki samolot zwiadowczy Catalina, a wieczorem przypływa niszczyciel USS Doyle, na którego pokład wyławiani są ocalali.
Przez kolejne pięć dni marynarka USA przeczesuje morze w poszukiwaniu żywych. W sumie z liczącej około 1200 ludzi załogi USS Indianapolis, zatonięcie przeżywa zaledwie 317. Około 400 ofiar przypisuje się na konto rekinów.
Seryjne ludojady czy pojedynczy przypadek?
Podczas II wojny światowej miało miejsce wiele morskich katastrof. Tylko w niewielu przypadkach widywano w pobliżu rekiny. Mimo to, po wielu bitwach na Pacyfiku dziesiątki tysięcy ciał żołnierzy walczących po obu stronach frontu, trafiało do morskich akwenów i niewątpliwie stawały się one pożywieniem tych morskich zwierząt. Żaden drapieżnik nie gardzi darmowym bądź zdobytym niewielkim nakładem energii pożywieniem, a w tamtych czasach na pewno go nie brakowało…
Przykłady innych ataków rekinów na ludzi, to np. zatopienie brytyjskich krążowników Dorsetshire i Cornawall na oceanie Indyjskim 5 kwietnia 1942 roku, przez japońskie lotnictwo czy zatonięcie parowca Nova Scotia w listopadzie 1942, który został storpedowany przez niemiecką łódź podwodną. Łącznie ofiary rekinów z obu katastrof, również można liczyć w setkach. Uważa się że w tamtych czasach rekiny zasmakowały w ludzkim mięsie, i pod koniec wojny pojawienie się ich w miejscu katastrofy USS Indianapolis wydaje się nieprzypadkowe.
Atak rekina – krok po kroku
Rekiny potrafią niezwykle precyzyjnie namierzyć swoje ofiary, dzięki zestawowi zaawansowanych zmysłów. Jako pierwszy wykrywany jest dźwięk. Słyszalny jest on z wielu kilometrów pod wodą, zwykle o niskiej częstotliwości od 10 do 800 Hz. Kolejny jest węch. Jak wiadomo rekin jest w stanie wykryć 1 kroplę krwi w milionie kropli wody, a prądy morskie przenoszą ten zapach na znaczne odległości. Drgania wywoływane przez ruch wykrywa linia naboczna, wzdłuż której rozmieszczone są kanaliki z komórkami receptorowymi. Dopiero w odległości około 50-100 metrów przydaje się wzrok, który „potwierdza” że potencjalna ofiara jest w tarapatach. Pozostałe zmysły – elektrorecepcja, dotyk i smak sprawdzają się już w znacznie mniejszej odległości lub bezpośrednim kontakcie.
W innym przypadku kiedy rekin bada niezidentyfikowany obiekt, zadaje wtedy tzw. próbne ugryzienie by sprawdzić czy nowy potencjalny łup nadaje się do zjedzenia. Kiedy potencjalna zdobycz nie smakuje drapieżnikowi np. fragment deski surfingowej, rekin rezygnuje i odpływa. W przeciwnym wypadku atak jest kontynuowany.
Przystępuje wtedy do zdecydowanego natarcia. Gdy razem atakuje więcej rekinów, wzmaga się rywalizacja o pożywienie i ryby te wpadają w stan zwany „szałem żarcia”. Właśnie ten stan wysokiej agresji i niepohamowanej żądzy gryzienia, sprawia że jakakolwiek próba powstrzymania ich jest skazana na niepowodzenie.
Identyfikacja sprawcy
Zastanówmy się teraz, który gatunek rekina w największym stopniu mógł przyczynić się do rzezi rozbitków? Według dzisiejszych danych dokumentujących ataki rekinów na ludzi, zauważamy że za największą liczbę takich incydentów odpowiada: żarłacz biały Carcharodon carcharias – 314 niesprowokowanych ataków, z czego 80 było śmiertelnych. Na kolejnych miejscach figuruje rekin tygrysi Galeocerdo cuvier – 111 ataków, 30 śmiertelnych i żarłacz tępogłowy Carcharhinus leucas – 100 ataków z których 27 skończyło się zgonem człowieka. Gatunki te określa się mianem wielkiej trójki, ponieważ w statystykach ataków wyraźnie górują nad pozostałymi. Można by założyć, że podejrzanym z dużym prawdopodobieństwem jest któryś z nich.
Pewne fakty jednak temu zaprzeczają. Po pierwsze rejon występowania tych gatunków. Niedawno dowiedzieliśmy się że wrak USS Indianapolis leży na głębokości 5,5 km, na otwartych wodach Morza Filipińskiego. Rejony otwartych mórz tzw. pelagial, nie są zamieszkałe przez żarłacze tygrysie czy tępogłowe. Rekiny te występują w płytkich przybrzeżnych akwenach. Ponadto żarłacza tępogłowego widuje się również w wodach słodkich. Rekin biały z kolei, zamieszkuje chłodne przybrzeżne wody „oblewane” zimnymi prądami morskimi i obfitującymi w jego główne ofiary- foki, lwy morskie i słonie morskie. Poza sezonowymi migracjami na dużych głębokościach w rejony rozrodcze, praktycznie nie występuje on w rejonach tropikalnych.
Jest jednak gatunek rekina, który jest spotykany głównie na otwartych wodach mórz i oceanów. Jego znakiem rozpoznawczym jest lekko zaokrąglona górna płetwa grzbietowa, z białym ubarwieniem na jej końcu.
Mając na uwadze powyższe fakty, z dużym prawdopodobieństwem można stwierdzić że zabójcą rozbitków musiał być żarłacz białopłetwy Carcharhinus longimanus. Jest średniej wielkości rekinem- osiąga 2,7- 4 m długości. Największa odnotowana waga tego gatunku wynosiła 170 kg. Jako że zamieszkuje otwarte wody, zdarza się że musi obywać się bez pożywienia przez stosunkowo długie okresy czasu. Z tego powodu nie wybrzydza i poluje na wszystko co jest w stanie zjeść- od ryb przez żółwie morskie, ptaki czy delfiny. Co ciekawe często widuje się go w pobliżu stad dużych ssaków morskich np. grindwali poszukujących nowych żerowisk.
Wobec człowieka nie wykazuje strachu, i może przejawiać agresywne zachowania. Słynny oceanograf Jacques Cousteau opisał go jako „najbardziej niebezpiecznego ze wszystkich gatunków rekinów”.
Właśnie ten podwodny myśliwy był najczęściej widywany w miejscu katastrof, i dominował liczebnie nad innymi gatunkami rekinów podczas ataków na ludzi. Potwierdzają to obserwacje ocalałych, których przedstawione opisy identyfikują opisywany gatunek rekina.
Oficjalnie statystyki mówią o 10 atakach z czego 3 zakończyły się zgonem człowieka. Nieoficjalnie jednak gdyby ofiary katastrof morskich doliczyć do tej liczby, to okazałoby się że żarłacz białopłetwy pozbawił życia więcej ludzi niż jakikolwiek inny rekin. Ze względu na rozmiary tragedii jakie rozegrały się wówczas na morzach i oceanach, stworzenie takiej statystyki okazuje się jednak niemożliwe.
Bibliografia
- Co i jak, tom 22, Rekiny i płaszczki, Droscher V.B., ATLAS, Wrocław 1998.
- 55 najniebezpieczniejszych zwierząt świata, Ludwig M., Gebhardt H., KDC, Warszawa 2007.
- www.sharksider.com
Podobne artykuły
Prehistoryczne monstra #3. Xiphactinus Następny artykuł:
Achyt mega artykuł. Znam tą historią z filmu. Oni tam naprawdę przeżyli piekło. Super że wyjasniłeś sprawę gatunków tych rekinów.
Dowództwo zostawiło ich samych sobie.
A ja myślałem że to żarłacze białe najwięcej ludzi zjadają.
Szacun za tak obszerne i fajne opracowanie tematu. Nie znałem wcześniej tego tematu, a to naprawdę interesująca historia i świetnie się ją czyta.