Coco, zwana również żartobliwie kokoszką, pojawiła się ponad rok temu w naszym domu rodzinnym wraz z dwójką rodzeństwa, dwoma pieskami, których, niestety, nie mogliśmy przygarnąć. Całą trójkę znalazł mój ojciec. Przejeżdżając autem, usłyszał jakieś piski i zatrzymał się. Okazało się, że w rowie przydrożnym ukrywa się smutna gromadka, którą ktoś porzucił. (Co pewnie było i tak lepszą opcją, niż gdyby utopił całe rodzeństwo…). Ojciec zabrał to niezwykłe ‘znalezisko’, licząc że ktoś je zabierze do siebie. Psy, całkiem ładne i energiczne, szybko znalazły nowy dom. Suczki nie chciał nikt. Została więc mała czarna kuleczka, którą – mimo pewnych obiekcji – rodzice sami postanowili przygarnąć. Wszyscy trochę się obawialiśmy, że pies zbyt szybko oddalony od matki będzie miał jakieś problemy psychiczne, lecz nie, suczka szybko się przyzwyczaiła i zadomowiła. Siostra nazwała ją Coco – po słynnej projektantce mody. Zresztą, jak widać na zdjęciach, Coco to istna ‘mała czarna’. Jest też niezwykle spokojnym i cichym zwierzakiem, chociaż od czasu do czasu lubi pofiglować. To typowy pies całej rodziny, bez wskazania na szczególnego właściciela i może właśnie to czyni Coco wyjątkową. Ponieważ mój ojciec zmarł, kiedy suczka ledwie osiągnęła roczek, lubię myśleć, że jest w niej cząstka taty. Taka mała wędrówka dusz. Kto wie?…
